Koń: Golden Flame
Jeździec i trener: Podkowa
Data: 13 stycznia 2014
Jakiś czas temu Mila prosiła mnie, abym znalazła czas na ogarnięcie jej quartera, Golden Flame'a. Koń już długo nie chodził pod siodłem, dlatego jego właścicielka potrzebowała kogoś, kto by go trochę ogarnął. Z tego powodu umówiłyśmy się, że przybędzie na dzień dzisiejszy na trening w WHK Arisha. Nie mogłam poświęcić jej zbyt wiele czasu, ale na ten jeden dzień mogłam wyrwać się z rancha, dlatego około dwunastej byłam na miejscu. Wrócić miałam następnego dnia, również w okolicach tej godziny.
Mila była w hodowli już od wczorajszego wieczora, tak, aby ogier mógł przystosować się do warunków, nie widziałam jej jednak do chwili, w której po rozpakowaniu się wpadłam do biura hodowli, by dowiedzieć się co i jak. Właśnie w jednym ze służbowych pomieszczeń siedziała Mila wraz z panem Janem.
Po przywitaniu się i zakończeniu rozmowy z głównym pracownikiem stajni, Mila wyjaśniła mi, że Flame stoi w stajni pensjonatowej, co z resztą mnie nie zdziwiło. Ruszyłyśmy więc do niej.
- Co wymaga powtórki? - spytałam, idąc.
- Właściwie to wszystko. Czasem chodził pod siodłem, ale o jakimś porządnym treningu od dawna mowy nie było... jedynie na zawodach coś tam ćwiczył.
Kiwnęłam głową.
- Czyli pamięta, ale pewnie coraz gorzej z techniką.
- Aha.
Gdy doszłyśmy do stajni, ogier stał w boksie, wyglądając z niego. Słysząc nas, spojrzał z zaciekawieniem. Obok boksu leżał jego sprzęt, łącznie ze szczotkami, dlatego obydwie zabrałyśmy się za przygotowywanie go to jazdy. Trochę go to zdezorientowało, jednak szybko przywykł do aż dwóch osób krzątających się w małej przestrzeni obok niego.
W końcu założyłam mu owijki, Mila zaś osiodłała go i założyła ogierowi ogłowie. Flame był gotowy do treningu.
Ruszyłyśmy na halę, której kasztanek w żadnym razie się nie zdziwił, czy nie wystraszył. Mila poszła na widownie, ja zaś wskoczyłam na grzbiet ogiera.
Poprosiłam go o stęp, co Flame zrobił bez najmniejszego problemu. Przez chwilę prowadziłam go w tym chodzie po kole, stopniowo zbierając wodze. O ile początkowo szedł, jak mu się podobało, po krótkiej chwili pilnowałam każdego jego kroku. Nie miał problemu z rytmem w tym chodzie, żadna noga nie zostawała bardziej z tyłu, nie próbował gonić. Głowę miał opuszczoną i poruszał się jak na westernowego konia wysokiej klasy przystało.
Po krótkiej chwili przycisnęłam pięty do jego boków i Flame zakłusował. Miałam wrażenie, że minimalnie się zawahał, jakby miał problem ze złapaniem równowagi, jednak szybko wszystko wróciło do normy.
Na początek zrobiłam z nim dwa koła w tym chodzie, po czym zaczęłam sprawdzać jego zwrotność - przy skrętach nie robił problemów, mimo, że niemal co chwilę prosiłam go o zwroty o sto osiemdziesiąt stopni. Zadowolona, wróciłam z nim na koło i postanowiłam, że dziś skupimy się na cofaniach, a przynajmniej spróbujemy się nad nimi skupić, bo nie będzie miało to sensu, jeśli ogier wszystko będzie wykonywał perfekcyjnie.
Początkowo poćwiczyliśmy więc zmiany chodów: przejścia ze stępa do kłusa i kłusa do stępa wychodziły mu bez zarzutów. Dodałam do tego zatrzymania: przy nich Flame również się nie buntował. Pochwaliłam go więc i dałam chwilę w luźnym stępie. Przeszło mi przez myśl, że powinnam go wziąć na co najmniej dwie sesje - jedną z ziemi i jedną pod siodłem.. brakowało mi jednak na to czasu. Flame był jednak bardzo spokojnym koniem, z którym całkiem przyjemnie się pracowało.
Po kilku minutach zebrałam go i zatrzymałam, po czym poprosiłam o cofanie. Ogier wykonał je bez większego entuzjazmu, dodatkowo, jakby się wahał, spiął się, przez co jego głowa automatycznie powędrowała w górę. Cofnął się jednak o kilka kroków. Pochwaliłam go i po kolejnej minucie stępa znów go zatrzymałam i powtórzyłam ćwiczenie. Tym razem nieco bardziej go pilnowałam, dlatego ułożenie ciała Flame było zdecydowanie lepsze i udało nam się cofnąć o dobre trzy metry. Pochwaliłam go i powtórzyłam ćwiczenie jeszcze dwa rasy, każdy z coraz to lepszym skutkiem, jednak przy tym, z coraz większym znużeniem konia. Z tego powodu następnym razem nieco go zaskoczyłam, prosząc go o cofnięcie się bezpośrednio ze stępa. Zawahał się, zaskoczony poleceniem, ale w końcu zrobił to, o co go prosiłam. Pochwaliłam go i znów ruszyłam go przodu, aby powtórzyć po chwili to samo. Tym razem Flame nie wahał się i cofnął się bez problemu.
Przeszliśmy do kłusa. Ogier szedł bez najmniejszego problemu. Dałam mu chwilę na przemyślenie cofań, jednak po tym bliżej nie określonym czasie, przeszłam z nim na chwilę do stępa, aby znów po kilku krokach zakłusować. Flame nie robił najmniejszego problemu.
Po kole w kłusie kazałam mu cofnąć się z tego właśnie chodu. Nie robił najmniejszego problemu, jednak zdecydowanie spiął się, chcąc tym razem wykonać je chyba jak najlepiej, co niestety sprawiło, że ułożenie jego ciała zostawiało dużo do życzenia. Cofnął się jednak o dwa metry, po czym znów poprosiłam go o kłus z miejsca. Przećwiczyliśmy to jeszcze trzy razy, aż w końcu uznałam, że Flame jest gotowy na cofania z galopu.
Tym akcentem miałam zamiar powoli kończyć trening, ponieważ ogier był coraz bardziej zmęczony i znużony.
Pozwoliłam mu trochę się rozgrzać i po trzech kołach poćwiczyliśmy przez chwilkę przechodzenie do wolniejszych chodów oraz zagalopowania - miał z tym minimalnym problem, jednak nie na tyle poważny, abym zajęła się tym dzisiaj. W końcu uznałam, że jego mięśnie są na tyle rozgrzane, aby spróbować wykonać cofanie, dlatego dość niespodziewanie dla ogiera, kazałam mu wykonać to ćwiczenie.
Flame cofnął się, ale z lekkim opóźnieniem i musiałam mocno go przytrzymać, aby cofnął się o dwa metry - już po kilku krokach zaczynał się wyrywać, a jego głowa powędrowała mocno w górę. Gdy ruszył do przodu nie zagalopował od razu, a wykonał kilka kroków w kłusie. Oj, nieładnie. Nie mogłam jednak aż tak dużych błędów poprawić w ciągu jednej sesji... szczególnie, że Flame był już zmęczony.
Zrobiliśmy zaledwie dwie powtórki cofań z galopu i przy drugiej, ogier miał w miarę obniżony łeb, jednak zdawał się być coraz bardziej podirytowany treningiem, co wcale na niego dobrze nie wpływało i cały czas próbował zwalniać do kłusa. Wiedziałam jednak, że dalsza praca przy koniu, który był już tak psychicznie i fizycznie zmęczony pracą nie ma większego sensu, dlatego po kilku krokach w galopie pozwoliłam mu przejść do kłusa, a później - do stępa.
Przez dziesięć minut prowadziłam Flame na długiej wodzy, po czym zsiadłam z niego. Rzeczywiście, szyję i boki miał całe mokre... oh, dostał wycisk... a nie miał przecież wyjątkowo dobrej kondycji. Ale dobrze mu to zrobi.
Mila podeszła do mnie i ruszyłyśmy razem do stajni. W drodze, wyjaśniałam jej nad czym musi z Flame poćwiczyć, dodając, że na pewno przyda się mu dużo więcej ruchu pod siodłem. Gdy dotarłyśmy do stajni postanowiłam jednak zostawić ją samą, na co się z resztą bez problemu zgodziła - gdy więc ja poszłam zobaczyć mojego małego źrebaka, biegającego obecnie z mamą na łące, białowłosa dziewczyna ściągała swojemu rumakowi siodło i ogłowie. Z tego, co widziałam, ogier stał spokojnie i nie robił żadnych problemów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz